Ze skarbów płytoteki: Edyta Bartosiewicz – „Dziecko” (1997)

Edyta Bartosiewicz - dziecko

Okładka płyty Edyty Bartosiewicz zatytułowanej „Dziecko”

W 1997 roku Edyta Bartosiewicz miała już ugruntowaną pozycję gwiazdy na rodzimym rynku muzycznym. Po udanym sukcesie krążka „Szok’n’show” wydanym zaledwie 2 lata wcześniej okres szaleńczego i intensywnego koncertowania zakończyła nagraniem kolejnej, z perspektywy czasu chyba najlepszej swojej płyty.

Charakter tego albumu jest smutny, wręcz mroczny. Spójność wszystkich dwunastu kompozycji zamieszczonych na płycie podkreśla fakt, że wszystkie piosenki tym razem zostały zaśpiewane po polsku i nie ma żadnego coveru.

Kilka słów o utworach z płyty „Dziecko”

Album ten ukazał się w czerwcu 1997 roku, czyli w czasie obfitującym w upalne lato, opolski koncert poświęcony pamięci Agnieszki Osieckiej, pielgrzymkę Papieża do Polski czy też powódź na południu kraju. „Jenny” stała się jednym z kluczowych hitów wakacji, zresztą do dziś ta piosenka uważana jest za najbardziej chyba ograny przebój w naszych stacjach radiowych. W momencie debiutu na listach przebojów nie można było tej piosence odmówić przebojowości i tak pozostało do dziś.

Płyta pod względem muzycznym stanowi także naturalną kontynuację psychodelicznych brzmień. W piosenkach „Moja ulubiona pora roku” czy „Coś zmieniło się” Edyta Bartosiewicz jako podmiot liryczny łaknie uczucia i przedstawia nam konstrukcyjną osobowość człowieka, który poprzez to jak mocno kocha potrafi także niszczyć.

Tytułowa piosenka z płyty to historia z życia, o starym człowieku, pełnym życiowych doświadczeń i refleksji, których inni mogą mu tylko pozazdrościć. U schyłku życia wytrwały przy nim tylko łabędzie z parku, gdzie często spaceruje. Ponoć Bartosiewicz znała kogoś takiego i zainspirowana jego losami napisała właśnie „Dziecko”. To najbardziej wzruszający numer z całej płyty.

[tube]http://www.youtube.com/watch?v=vwCV7_B0iV4[/tube]

Na uwagę zasługują także takie piosenki jak „Na krawędzi” czy „Wśród pachnących magnolii”. Rockowe zacięcie łączy się tutaj z nadzwyczajną refleksyjnością. Aby melancholia bijąca z tych piosenek nie działała na słuchaczy zbyt przytłaczająco- pomiędzy balladami znalazła się nieco żartobliwa piosenka „Boogie, czyli zemsta słodka jest”. Stanowi ona zabawny przerywnik i chwilę „oddechu” przed kolejną dawką psychodelicznej refleksji.

[tube]http://www.youtube.com/watch?v=ISScNEYORqg[/tube]

Najpiękniejsze jest jednak zakończenie. W miarę upływu czasu, gdy słucha się tej płyty- narasta w duszy jakiś niepokój. Dobitnie usłyszymy to w piosence „Słyszę jak mnie wzywasz”, gdzie zwrotki są niezwykle wyciszone, delikatne, by ustąpić miejsca uderzającemu z wielką siłą drapieżnemu refrenowi. To tak, jakby kochać się w nieposkromionych porywach namiętności z niewielkimi przerwami na oddech.

A propos miłości – płytę zamyka najpiękniejszy erotyk, jaki kiedykolwiek w swojej karierze napisała Bartosiewicz. Piosenka „Dobrze nam” jest pochwałą uczucia i pewnością, iż warto było czekać, by w danym miejscu i o określonym czasie spotkać właśnie tę jedyną osobę. Subtelne brzmienie gitar, harf i dzwoneczków wprowadza słuchacza w totalny błogostan.

[tube]http://www.youtube.com/watch?v=lRIvzH_VJwo[/tube]

Dostrzec możemy także zmiany w wyglądzie Edyty, spoglądając na okładkę tego wydawnictwa. Patrzy na nas nie pucułowata i zadziorna kobieta obcięta na jeżyka, ale szczupła nimfa o najłagodniejszym kobiecym spojrzeniu, jakie tylko możemy sobie wyobrazić.

Reply